Strona:Walery Łoziński - Czarny Matwij.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mnie dał tylko jednego — świadczył się cygan uroczyście.
— A kto on jest? — pytał dalej Jurko.
— Albo ja wiem, powiada że student.
— Węgier?
— A jużci Węgier.
— I umie i rozumie po naszemu?
— Lepiej od nas — potwierdził cygan z naiwną obojętnością.
Żyd czegoś się zamyślił głęboko i spodnią wązką, wargę wydął naprzód.
— Student... ma złote dukaty... ny... wiecie co, ja wam coś powiem — ozwał się głośniej — może to i student...
— Rewizor przebrany! — ozwał się z boku głos suchy i surowy, a w cieniu nocy ukazała się stara Jewdocha, która nieznacznie wymknęła się od ognia.
Słowa te wywarły magnetyczny wpływ na wszystkich. Wargaty Jurko wstrząsł się od stóp do głowy i zadzwonił zębami jak wilk zgłodniały.
Cygan szarpnął się gwałtownie i wyrywając się z rąk spólnika stanął w groźnej postawie. Twarz jego przybrała srogi wyraz, oczy zaiskrzyły się złowrogo. A i żyd drgnął cały i ręką czegoś prędko sięgnął w zanadrze.
— Rewizor przebrany — powtórzył Jurko ledwie zrozumiałym głosem i oboma rękami strzelbę wzniósł w górę.
— Nie wypuścimy go żywego — krzyknął cygan i jakiś szczególny giest zrobił w powietrzu.