Strona:Walery Łoziński - Czarny Matwij.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zabić jak psa — szepnęła Jewdocha.
— Ma dukaty — szepnął żyd — podzielimy się — dodał i ze znaczeniem kiwnął głową.
Wargaty Jurko ścisnął strzelbę i postąpił o krok naprzód. Nagle przystanął na miejscu.
— A jak to nie rewizor? — szepnął cokolwiek zachwiany.
Jewdocha szyderczym wybuchła śmiechem i nic nie powiedziała.
Żyd skwapliwie postąpił naprzód.
— Wiecie co, ja wam coś powiem — poderwał zwinnym językiem — ja do niego zagadam po niemiecku, jak on odpowie, to pewnie rewizor. Wy jego będziecie zabić, a my się potem podzielimy dukatami.
Środek ten przypadł od razu do przekonania Jurka; Jewdocha tylko znowu zaśmiała się szyderczo.
— Dobrze zawołał Jurko. — Idź naprzód, a jak tylko odpowie po niemiecku, to ja zaraz prosto w łeb — dodał i przyłożył się do strzelby.
Jolko nie zadowolony pochwycił go za rękę.
— Ny, po co zaraz robić hałas i harmider — ozwał się przekonywającym tonem — na co tu strzelać na takiego chapcyźnika, skrobifajkę, ja wam lepiej poradzę.
Tu znowu sięgnął w zanadrze i dobył długi szpiczasty nóż.
— Ja będę z nim mówił z przodu, a ty Jurku jego w kark z tyłu. A z dukatami to się podzielimy bez niczyjej krzywdy.
I ta rada żyda podobała się Jurkowi, pochwycił za nóż i zaciskając zęby w milczeniu postępował za żydem,