Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wyszedłem szybko z pomiędzy zwalisk i skoczyłem na konia, sądząc że z opuszczeniem tego starego zamku gdziem ją zobaczył, wyłamię się z pod jej czaru. Ale daremnie, postać jej płynęła przedemną w powietrzu, lśniła w słonecznych promieniach, odbijała się w wodach strumieni; a zawsze unosiła się nademną, niedostępna jak gwiazda, którą widzieć tylko można, ale nigdy pochwycić.
Pod tem wrażeniem powróciłem do Henryka. Nudził mnie gwar jego domu, a rozerwać nie mógł. Idalia pozostała myślą moją, a pragnienie widzenia jej znowu, dochodziło we mnie do miary szaleństwa.
Pamiętałem najdrobniejsze szczegóły jej zjawienia się, jej rozmowy, jej stroju nawet, a zestawiając wszystko, zrozumiałem że gdzieś niedaleko zamieszkiwać musi. Powóz do którego siadła, był to lekki rodzaj amerykanki; towarzyszka jej wspominała że któś odjeżdżał i chciał ją pożegnać, projektowała drugi spacer do tych ruin; widocznie więc ona pozostawała tutaj, gdzieś pośród tej górskiej okolicy. Ta myśl zbliżyła mnie do towarzyszy, oni musieli znać ją, wiedzieć przynajmniej kto była, i wkrótce dobadałem się wszystkiego co wiedzieli, co wiedzieć mogli.
Idalia, księżniczka Idalia, należy do jednej z najpierwszych rodzin, jest dziedziczką ogromnego majątku. Sierota, ojca straciła w pierwszych latach dzieciństwa, matkę przed kilku miesiącami. Teraz zamieszkuje na czas jakiś majątek położony o milę zaledwie od miejsca gdzie się znajduję, wraz z osobą która wychowywała ją od dziecka i którą matka testamentem zostawiła przy niej, jako zaufaną swą przyjaciółkę. Mówiono o księżniczce, jako bardzo szczęśliwej istocie; miała młodość, piękność, dostatki, znaczenie. Dla mnie ona była tylko Idalią. Prawda, położenie towarzyskie stawia ją wyżej odemnie, ta myśl przejmuje mnie zimnym dreszczem; ale