Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

go konia i może tutaj żegnał swój zamek, kiedy puszczał się w drogę za dalekie morza po królewską oblubienicę. Wyjeżdżał dumny, szczęśliwy, ufny w przyszłość, kochający, kochany; nie przewidując że zimna śmierć czyha na niego, w chwili gdy stanął u szczytu marzeń. I nie ujrzał już nigdy swej pięknej królewny. Ród jego wygasł, zamek rozsypał się w gruzy i dziś tutaj, zamiast dziewic, giermków, rycerzy, stoją tylko chwasty i tarniny, zamiast brzmiącej muzyki biesiad, wyją wichry jesienne; śród nocy snuć się muszą nietoperze i puchacze, a może duch jego zstępuje z nieba i płacze nad tą ruiną.
Kobieta słuchała jej z pobłażliwym uśmiechem, gdy wymawiała te żałobne słowa cichym, wyraźnym, spokojnym głosem, jak gdyby obrazy wspominane przesuwały się przed jej okiem. Znać przywykła do marzeń, których zrozumieć nie mogła.
— Może, spytała po chwili z pewną niecierpliwością, widząc ją ciągle zamyśloną, może chcesz kiedy przyjechać tutaj przy świetle księżyca?
— O nie, odparła Idalia z mimowolnym dreszczem; wiesz jak lękam się umarłych. Przy księżycu tu straszno być musi. Słońce nie przeszkadza marzeniom moim; wszak przeszłość tutaj słoneczną była.
— Ale teraz spieszyć nam się potrzeba, mówiła starsza kobieta, tłumiąc ziewanie i spoglądając na zegarek. Wiesz że hrabia Herakliusz wyjeżdża dzisiaj, trzeba nam go pożegnać.
Na te słowa cień przesunął się po gładkiem czole Idalii.
— Prawda, masz słuszność, szepnęła, zapomniałam się tutaj.
I zwolna, niechętnie szła za towarzyszką, jakby lepiej jej było pośród tych ruin, ze wspomnieniami umarłych, niż w rzeczywistym świecie, pomiędzy ludźmi. Miała już wejść pod ciemne sklepienie bramy i zniknąć