Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kobieta podniosła głowę i ujrzała dziewczynę zawieszoną w oknie starej baszty, jak ptaka na gałęzi.
— Na miłość boską, zawołała z przestrachem, ty spadniesz jeszcze.
— Nie lękaj się pani, odparła Idalia, niechętnie opuszczając miejsce swoje i zstępując zwolna po wschodach wpół zawalonych.
Chód jej był równy, falisty, zdawała się spływać ku nam z góry, chociaż stąpała po gruzach i rumowiskach; kibić jej szczupła, gibka, czarnym paskiem objęta, chwiała się od powiewu wiatru; długa, biała, muszlinowa suknia wlokła się niedbale po zielskach i kamieniach, osypując czasem gruzy za sobą, gdy szła zwolna, zamyślona, poważna, jakby nie pomna że stąpa po ziemi.
— O Boże, Idalio, mówiła starsza kobieta, jak możesz po takiem słońcu chodzić z gołą głową? Opalisz się, zachorujesz!
I podniosła jej wielki ryżowy kapelusz, opasany czarną aksamitką, leżący na ziemi.
— Zapomniałam o nim, odrzekła Idalia z niedbałym uśmiechem.
Rozejrzała się w około, wsparła o filar krużganku i znowu utonęła w jakiejś tajemniczej zadumie.
Kobieta spojrzała na nią.
— O czem myślisz? spytała. Ja ręczę że teraz wywołujesz myślą przeszłość tego zamku.
— To prawda, odrzekła dziewczyna, niby w odpowiedzi, niby sama do siebie, ja lubię uciekać w przeszłość, gdy teraźniejszość jest smutna. Wyobraźnia przenosi mnie w dawne czasy, maluje mi tęczowe obrazy, gdy zamek ten stał w całej wspaniałości swojej, gdy tysiące dworzan strojnych i zbrojnych snuło się po tych dziedzińcach, dziewice przechadzały się po tych krużgankach, wszędzie było ludno; rojno, wesoło, a może właśnie tu w tem miejscu młody Jan Tenczyński siadał na tureckie-