Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kroków; obadwaj wyciągnęli ręce, lufą pistoletu dotykając prawie piersi przeciwnika.
Los był rzucony. Który z tych dwóch ludzi legnąć miał trupem?
Na komendę pociągnęli za cyngiel. Jeden wystrzał, upadek ciała, plusk krwi buchającej z rany, wszystko to było rzeczą chwili. Hrabia bez ducha leżał na ziemi. Kula przeszyła mu serce, skonał bez jęku.
Edward z dymiącym jeszcze pistoletem w ręku, spoglądał obojętnie na ten widok. Oko jego nie rozradowało się śmiercią przeciwnika, krew jego wylana nie zrumieniła mu bladego lica; z rodzajem wstrętu odwrócił się od tego widoku i oparł na marmurze pomnika czekając aż z pomocą sekundanta hrabiego włożyliśmy ciało jego do powozu.
Wówczas wróciłem do brata: stał nieporuszony, wzrok obojętny zatopił w przestrzeni.
Nie mogłem oprzeć się wzruszeniu.
— Edwardzie, zawołałem, ściskając go w ramionach jak dawniej, opłakanego już, ocalonego.
Ale on odsunął mnie, jakby go niecierpliwił ten objaw uczucia.
— Edwardzie, mówiłem niezrażony, zabiłeś go, zemsta twoja spełniona. Cóż teraz czynić zamierzasz?
— Co? powtórzył obojętnie. Janie, wracaj do domu, nie troszcz się o mnie; dla mnie już nic uczynisz nie możesz.
Daremne były usiłowania moje; nie mogłem wydobyć z niego nic więcej.
Dopiero w chwili wyjazdu ścisnął mi rękę z niejakiem wzruszeniem.
— Przebacz, szepnął, niewdzięczność moję. Byłeś dla mnie dobrym bratem. Teraz odwróć serce, za-