Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
LIST XXX.
JAN DO ALBINY.

Około piątej rano wszedłem do pokoju Edwarda w chwili właśnie gdy kończył list do ciebie. Myślałem że w tej ostatniej chwili serce jego otworzy się, zmięknie. Omyliłem się: spokojny, chłodny, Edward czekał chwili naznaczonej, jak gdyby nie chodziło o niego. Spotkanie miało mieć miejsce około jednego z tych starożytnych pomników, co znaczą brzegi Vii Apii. Powóz nasz przybył na miejsce jednocześnie prawie z powozem hrabiego. Wraz z sekundantem jego zajęliśmy się nabiciem broni, odmierzeniem miejsca. Hrabia jako wyzwany, miał wybór broni; zbliżył się i bez namysłu i wahania położył rękę na jednym z pistoletów, Edward wziął drugi. Wzdrygnąłem się mimowoli. Który z nich był nabity?
Spojrzałem na brata w tej stanowczej chwili; twarz jego miała spokój marmuru, wzrok zimny przeszywał jak ostrze stali. Herakliusz był blady i chwiał się. Widocznie odważną była wola jego, czyniła ją taką nieubłagana konieczność świata; ale mdłe serce konało mu w piersi, wzrok stawał się mętny, nerwowe drżenie wstrząsało ciałem. Zapas odwagi wyczerpywał się z każdą chwilą.
Ustawiliśmy ich naprzeciw siebie, na odległość pięciu