Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A jeślibym odmówił? odparł zwolna. Mylisz się pan, ja nie mam nienawiści do pana. Przyjmuję zwyczajny pojedynek, ale mam prawo odrzucić twoje warunki. To szaleństwo!
Zbliżyłem się do niego, stanąłem naprzeciwko i patrzyłem mu prosto w oczy.
— Domyślałem się tej odpowiedzi, wyrzekłem, i dlatego przyszedłem tutaj osobiście. Ja pana zmuszę popełnić to szaleństwo.
— A to jakim sposobem? zapytał cofając się.
— Prostą logiką, której pan masz wiele.
— Słucham, mówił hrabia, coraz widoczniej zmieszany.
— Ja nie mam już nic do stracenia; śmierć moja jest jedyną szansą życia jaka panu zostaje, bo inaczej, jeśli odmówisz mi pojedynku jaki proponuję, gdziekolwiek będziesz, zabiję cię lub zabić każę.
Są postanowienia, które nie potrzebują zapewnień ni przysiąg, których prawdę czyta się w oczach. Hrabia zrozumiał to i pokonany, poddał się losowi.
— Przyszlij mi pan sekundantów, odrzekł głucho, przyjmę każde warunki.
Za kilka dni załatwię ostatnią czynność która mnie tu wiąże. Czekam na Jana, ale jeżeli opóźni swój przyjazd, ktokolwiek inny zastąpić go musi. Za kilka dni Idalia musi być pomszczoną, lub ja żyć przestanę. Albino Albino, kto mnie powie czego szukam w tym pojedynku, krwi jego, czy własnej śmierci; bo ja tego sam nie rozumiem. Od czasu rozmowy mojej z Herakliuszem, spadł na mnie spokój ciężki, grobowy.