Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
LIST XXVIII.
JAN DO ALBINY.

Z niepokojem wzrastającym co chwila jechałem do Rzymu. List Edwarda był krótki, ale naglący; było w nim cos przypominającego testament. Rzuciłem wszystko, i na wezwanie jego dążyłem noc i dzień, bo znając charakter brata, lękałem się wszystkiego
Przybyłem tu późno w nocy i zaraz udałem się do mieszkania jego. Szukałem go długo, aż wreszcie w nędznem poddaszu pałacu Rospigliosi znalazłem Edwarda. Albino, nie poznałabyś brata; cierpienie strawiło tę kwitnącą młodość, pochłonęło ten umysł lotny, głęboki. Ten spragniony biesiadnik życia, któremu szranki świata były zbyt ciasne, marzeniem obejmujący nieskończoność, dziś pogrążony w strasznej zadumie, zdaje się martwy na wszystko co go otacza.
Powitanie jego było dziwne; przyjął mnie nie jak brat brata, ale jak obcego człowieka, potrzebnego mu tylko w załatwieniu sprawy stanowczej. Nie było wylania, nie było skargi, nie wymówił nawet imienia Idalii. Oczy jego są suche, wargi przycięte, słowa urywane. Wyraźnie uczucie istnieć w nim przestało; pozostała tylko bystrość sądu, logika rozumu, a wszystko skierowane do jednego celu, do pojedynku z Herakliuszem.
Wprawdzie człowiek ten wyrządził mu wiele złego, ale złe to już niepowrotne. Próbowałem przełożyć mu to. Nie słuchał mnie nawet.