Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

już znaczenia, nie mogły trafić do serca; struna wiary, ufności, niepowrotnie potarganą była. Dłonie moje zacisnęły się konwulsyjnie. Jam sam tę strunę potargał i zerwał, na cóż skarżyć się mogłem?
— A ty, zawołałem znowu, powiedz czy zapomniałaś przeszłości? czy bezemnie możesz znaleźć szczęście?
— Szczęście, wyrzekła zwolna ze zdziwieniem w głosie; jakby mówiła o rzeczy nieznanej, szczęście? I cichy uśmiech męczeństwa zarysował się na jej bladych ustach!
— Więc ty także zapomnieć mnie nie możesz! mówiłem, chwytając jej zimne dłonie i cisnąc je w moich gwałtownie.
Ale nie oddała mi uścisku; ręce jej były jak lód nieroztopiony, a jednak nie mogłem oderwać się od niej. To nie wola, to nie gniew i zawiść opierały się miłości mojej, ale tajemnicza, rządząca nią potęga, której sama była pierwszą ofiarą.
Patrzyła na mnie smutno, łagodnie, ale jak na obcego człowieka.
— Idalio, wyrzekłem, ty i ja nie możemy zapomnieć; kochamy się dla szczęścia lub nieszczęścia życia, kochamy się, bo nie możemy serc naszych przemienić. Pocóż tak strasznie cierpieć mamy i żyć w męce, rozłamaniu i tęsknocie? Powiedz, czego żądasz odemnie, naznacz mi próby i pokuty; ja serce moje wyspowiadam przed tobą. Czego żądasz? mów, rozkaż!
— Edwardzie, wyrzekła po długiej chwili, jakby badała siebie. Jabym chciała módz wierzyć, módz żądać czegośkolwiek na świecie. Ale wszystko wyczerpało się we mnie, ja niczego już nawet pragnąć nie mogę.
Mówiła prawdę. Słowa te zdawały się ją męczyć, wyczerpywać jej słabe siły. Czoło jej bladło i okrywało się zimnym potem.
W rozpaczy spoglądałem na nią, szukając słowa coby ją zbudzić mogło i wlać wolę do życia.