Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie kochaj mnie, wyrzekłem smutnie, jam tego niewart.
— Tyś niewart?
I klasnęła rękami z wyrazem najwyższej niewiary.
— Lauretto, mówiłem po chwili poważnie, nie igraj z podobnemi słowy. Jesteś dzieckiem dopiero, a ja człowiekiem. Przecierpiałem, przekochałem już wiele i za święte uczucie, nic w zamian dać ci nie mogę.
— I cóż ztąd? pytała dziewczyna, ja niczego nie żądam od ciebie.
— Nie szukałem miłości, uwagi twojej nawet. Zkąd przyszła ci myśl spojrzenia na mnie?
— Od pierwszej chwili gdyś wszedł do tego domu, odparła, wydałeś mi się lepszym i piękniejszym od wszystkich ludzi, których znałam. Zamknąwszy oczy, widziałam cię przed sobą, a bolesny twój uśmiech zabrał mi serce nazawsze. Od dnia owego ja ciebie kocham, signore, i byłam szczęśliwą siedząc u roboty, gdym cię widziała na balkonie. Kiedyś był smutny, i ja smutniałam — śmiałam się, gdyś ty się uśmiechał. I odtąd przestałam być sobą, zapomniałam o ojcu, o wszystkiem. Zamiast modlitwy, imię twoje przychodziło mi na usta; twój obraz zapełniał sny moje, a myślą moją całą było zobaczyć cię znowu, i znów zobaczyć, i wdzieć zawsze, i widzieć ciągle!
Jej niewinna, czysta miłość, nie poruszyła mi serca, bo mówiłem prawdę: ją nic wzamian dać jej nie mogłem. Źródło litości nawet, wypalił ogień cierpienia, i patrzyłem na tę piękną, rozkochaną, oddaną mi istotę chłodno i smutnie.
— Lauretto, rzekłem w końcu, to grzech tak kochać jak mówisz, to grzech zapominać ojca i modlitwy. Powtarzam ci, jam niewart ciebie, ja cię nie kocham i kochać nie będę. Ty uszczęśliwić powinnaś uczciwego człowieka, który nawzajem przyniesie ci szczęście i miłość. Porzuć te marzenia dziecinne.