Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O czem myślisz? wyrzekłem, mimowolnie pociągnięty ku niej.
Dziewczyna zadrżała i podniosła na mnie śmiało niewinne oczy.
— Myślałam o tobie Signore, odrzekła bez namysłu.
— O mnie? I cóż myślałaś o mnie Lauretto?
— Co? Oh wiele rzeczy, których powtarzać nie warto. Myślałam żeś dobry i piękny jak święci, których widuję malowanych w kościele, i myślałam jak mogłam żyć dotąd, nie znając ciebie.
Aksamitne jej oczy, obejmowały mnie gorącem wejrzeniem, aż przebiegł mnie dreszcz dziwny i opamiętałem się.
— A jak ja wyjadę, Lauretto? spytałem.
— To być nie może, zawołała gwałtownie, załamując ręce nad głową rozpaczliwym ruchem.
I stała tak chwilę ponura.
— Ty wyjedziesz, mówiła dalej, niby sama do siebie, za piękną jasnooką kobietą, którą kochasz, a Lauretta umrze z żalu za tobą, lub porzuci ojca, dom i kraj swój i pójdzie w świat, żebraczka, niewolnica. Ale zostać tutaj nie potrafi sama.
— Lauretto, zawołałem przerażony, co ty mówisz?
Zwróciła na mnie oczy, jak zbudzona z marzenia, ale oczy te nie miały już wczorajszego dziecinnego spojrzenia. Zbliżyła się, pochwyciła rękę moję i zanim zrozumiałem co chce uczynić, podniosła ją do ust namiętnie, pokornie.
— Ja ciebie kocham! szepnęła. Przebacz mi to com mówiła; nie zważaj; ja wiem że mnie kochać nie możesz. Czemże ja jestem przy tobie? Ale nie gniewaj się na mnie, pozwól mi patrzeć na ciebie.
Próżno usiłowałem zdobyć się na moc i siłę, bo w oczach tej dziewczyny było tyle uroku, bo miłość każda ma czar tak potężny, ze mimowolnie patrzyłem na nią zwilżonem okiem.