Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pokój w którym się znajdowałem, był to rodzaj gabinetu lub biura; stół mahoniowy, kilka stołków i foteli, spora szafa i wielkie biurko pod oknem założone papierami, stanowiło całe jego umeblowanie. Ale wszystkie te sprzęty, do których znać nie przywiązywano wagi, — były jednak wytworne. Odrzwia dębowe, rzeźbione, okna z lustrzanemi szybami, sadzonemi w ołów, posadzka i obicie, wszystko to razem stanowiło całość wykwintną. Rozpatrywałem się w koło w miczeniu, gdy powrócił mój przewodnik, niosąc tacę zastawioną zimnemi przekąskami. Zabrałem się do nich z apetytem dwudziestoletnim, zaostrzonym całodziennem błądzeniem po lesie.
— Racz pan wybaczyć, mówił stary sługa, to wszystko czem służyć mu możemy. Kucharz mieszka ztąd daleko aż we wsi, a gości nie miewamy nigdy. Teraz mój pan czeka na pana.
Kieliszek, który trzymałem w ręku, zadrżał mi na te słowa, postawiłem go nietknięty na stole; chwila każda zwłoki była mi nieznośną. Powstałem, gotów iść za nim.
Starzec spoglądał na mnie z dziwnem zajęciem, z rodzajem rozrzewnienia i wdzięczności nieledwie, jakby za to, żem odważył się zapukać do tej niegościnnej bramy i potrafił zjednać sobie wejście do ich pustelni. Prowadził mnie szerokiemi wschodami, zasłanemi miękkim dywanem, aż na najwyższe piętro domu, tam otworzył drzwi i sam się cofnął. Szedłem za nim jakby odurzony; wszystko com tu widział, odpowiadało tak mało temu com wyobrażał sobie. Ten dom tak wytworny, opatrzony we wszystko, co tylko do wygody potrzebne, zgubiony gdzieś wśród lasów, strzeżony przez rozjadłe brytany, ta brama otwierająca się jak w bajkach na dźwięki muzyki, wszystko wydawało mi się snem fantastycznym. Teraz stałem na progu obszernego salonu i powiodłem okiem w około, szukając stryja.
Salon ten zajmował prawie całą obszerność domu;