Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

To nie serce twoje, to usta tylko wymówiły te wyrazy, Idalio, i nie powtórzą ich więcej, bo nie zawsze mógłbym je przebaczyć.
Tym razem nie obraziła jej dumna mowa moja, owszem słuchała, wpatrując się we mnie z rodzajem szczęścia.
— A jednak, wymówiła po chwili, był czas, kiedyś mnie nie kochał, Edwardzie.
— Nie znałem ciebie wówczas, wyrzekłem, śledząc niespokojnie wyraz jej źrenic i nie wiedząc co powiedzieć chciała.
Ona pasowała się chwilę sama ze sobą.
— Powiedz mi, szepnęła w końcu, nachylając usta do ucha mego, jakby lękała się słyszeć słowa własne, — czy tak samo kochałeś „inne“?..
To słowo objaśniło mi wszystko: to zazdrość przeszłości dręczyła teraz to okrutne dziecko, — i smutek przeszedł do głębi mej duszy. Zazdrość przeszłości, to zazdrość nieuleczona; sam Bóg przemienić nie może tego co było.
I zawahałem się chwilę, szukając odpowiedzi, ale miłość przyszła mi w pomoc.
— Bądź spokojną, odparłem, biorąc jej rękę i kładąc na piersi mojej. Nie kochałem nigdy, jak kocham ciebie, dla nikogo i od nikogo nie zniósłbym tyle.
Musiała w oczach wyczytać szczerość słów moich, a jednak one nie zdołały jej uspokoić.
— Więc ty kochałeś już, zawołała, więc to prawda, kochałeś już nieraz!?..
— Idalio, wyrzekłem smutnie, poco zaglądasz próżno do chaosu przeszłości? poco dręczysz mnie i siebie? Spojrzyj mi w oczy, w czoło, i zobacz czy dostrzeżesz tam ślad uczucia, któreby nie było miłością dla ciebie. Niebądź okrutną daremnie; przeszłość przestała być w mocy mojej. Choćbym chciał zmyć ją i zmazać łzami, — nie po-