Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

trafię jej przeinaczyć. To próżno. Ale patrzaj w przyszłość, Idalio. Teraz i zawsze życie moje, serce, myśl do ciebie należą. Czegoż chcesz więcej?
— Ja nie mogę znieść myśli, że masz wspomnienia do których ja nie należę, nie mogę przenieść tego żeś kochał inne kobiety...
Milczałem, wpatrując się w nią boleśnie, bo i cóż powiedzieć mogłem?
— I gdzież są kobiety, które kochałeś? Edwardzie, pytała dalej gorączkowo.
Pytania te były mi męką; czułem, że odpowiedź moja będzie nią dla niej, ale nie chciałem zniżyć się do kłamstwa.
— Ja nie wiem sam, wyrzekłem; życia nasze rozeszły się, tak jak i serca.
— I to jest wasza miłość! zawołała, odwracając się odemnie z rodzajem zgrozy. I ty masz czoło zwracać do mnie ten wyraz, sprofanowany już tyle razy!..
Podniosłem się, dotknięty temi słowy, a jednak była w nich prawda. Są rzeczy, których bezkarnie profanować nie można; są czyny niezmazane, które w danej chwili powstają jak widma i stają nam w poprzek życia.
Idalia nie miała słuszności, ale jam nie był bez winy; rzucałem młodość na wszystkie wichry i serce na wszystkie fale. Dziś ona żałowała roztrwonionych skarbów uczucia, które do niej należeć miały, obrażała się tym podziałem życia i serca. Ale przeszłość była niepowrotną!
— Więc, spytałem z dumnem poddaniem się, czy chcesz dzisiaj ukarać mnie za to, żem śmiał pokochać ciebie, że wzajem byłem kochany? Czy chcesz bym wrócił ci słowo? Czy chcesz zapomnieć o mnie, jak o niegodnym siebie?..
Oczy idalii utkwiły we mnie z przerażeniem, jakbym wymawiał niepojęte słowa.