Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jak wytłumaczyć wszystko, czego rozumieć nie chce. Niespodzianie spadają na mnie burze jej serca, i odgadnąć ich, uprzedzić nie mogę, i winię o to niedołęztwo miłości mojej.
Ale powtarzam ci, braknie mi w końcu siły. Złamany, znękany, wiem to jedno: że kocham i cierpię.
Wczoraj zastałem ją zmienioną, tak, że od pierwszego wejrzenia stanąłem jak wryty. Herakliusza nie było w pokoju, a Du Barlette wyszła w krótce, zostawiając nas samych. Idalia drżąca, gorączkowa, patrzyła na mnie i zapominała witać; oczy jej wielkie, podkrążone, połyskiwały łzami, wyrzutem, ale i miłością, usta drgające, blade nie mogły wymówić słowa.
— Idalio! zawołałem, rzucając się ku niej jak szalony, Idalio! co tobie? powiedz!
Nie wrzekła słowa, nie mogła mówić; pierś jej podnosiła się łkaniem.
Pechwyciłem jej ręce: były zimne jak marmur. Twarz jej wyrażała tak dziwną walkę, jakby kłóciły się w niej dwie potęgi. Mój widok mimowolnie rozjaśniał jej rysy i po za smutkiem błyszczała miłość, po za ufnem spojrzeniem, przebijała wiara; ale to trwało chwilę. Znowu nieufność i smutek zwyciężały.
Wiedziałem już, że z nią jak z dzieckiem postępować trzeba. Zwolna ukląkłem przy niej, jej ręce przytuliłem do piersi i tak wpatrywałem się chwilę w jej oczy, w jej przejrzyste rysy, napiętnowane cierpieniem.
— Idalio! wyrzekłem miękko, czy nie chcesz, czy nie możesz powierzyć mi smutku twego? Wszak on do mnie należy, jak i ty cała. Co tobie?
Nie broniła mi się, nie odpychała, tylko nawzajem wzrok zatopiła we mnie i milczała długo. Ja czekałem.
— Nie, to być nie może! zawołała w końcu z wybuchem, to być nie może, byś ty mnie nie kochał...
— Bym ja nie kochał ciebie? powtórzyłem blednąć.