Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ten człowiek, czy wart był skarbu jaki dostawał, czy umiał ocenić go przynajmniej? Czy zapytałaś o życie całe, o przeszłość jego?
— Nigdy, on nigdy nie mówił o przeszłości swojej.
— Wierzę, odparł opiekun mój z gorzkim uśmiechem. Ja poznałem tę przeszłość zapóźno.
I tutaj począł długą powieść, której każde słowo wyryło się w pamięci mojej ognistemi głoskami, powieść której pióro moje powtórzyć nie zdoła, przed którą myśl sama się cofa.
Ileż kobiet przeszło przez serce jego, ileż szaleństw, ileż miłości! Miłości!... czyż można nawet podobnie przelotne uczucia nazywać tem świętem imieniem!?..
Słuchałam nieruchoma, płomienie przechodziły mi po twarzy, a zimno ściskało serce, aż wszystkie uczucia wstrętu, oburzenia, zazdrości stopiły się w jednę nieskończoną boleść. Nie mogłam spojrzeć na Herakliusza, na świat otaczający, nie mogłam spojrzeć w samą siebie.
On mówił ciągle, aż słowa jego zmieszały się dla mnie w jakiś szmer niewyraźny. Świat cały zamroczył mi się w oczach, straciłam przytomność.
Gdym powróciła do zmysłów, byłam u siebie na sofie; Du Barlette trzeźwiła mnie przestraszona, a Herakliusz, klęcząc przy mnie, rozcierał mi dłonie. Spojrzałam w twarz jego: była białą jak płótno, a oczy, jakby lękając się widoku mego cierpienia, spuszzczały się ku ziemi, odwracały odemnie.
Nie mogłam wymówić słowa; ścisnęłam tylko rękę jego, zalewając się łzami, bo w tej chwili wróciło mi wszystko do pamięci z przerażającą jasnością i zrozumiałam nieszczęśliwa, że rozpacz, pogarda nawet nic nie zmniejszy miłości mojej: pomimo wszystko — kocham Edwarda, a twarz jego dumna, smutna, szlachetna, stoi niezachwia-