Strona:Wacek i jego pies.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poza tym, kiedy wieczorem powracała z gajowym, przynosiła ze sobą tyle różnych zapachów.
Ostry węch Mikusia podchwytywał wszystkie i każdy z osobna. A były to takie zapachy, że szeroko rozdymał chrapy i jeżył kudły na karku i mrużył żółte ślepie.
Nie wiedział jakie zwierzę ma tę lub inną woń.
Wszystko jednak mówiło mu, że należą one do nieznanych mu zwierząt. Chwilami zdawało mu się nagle, że poznałby je od razu i wiedział, co ma z nimi zrobić.
Zapewne nie mylił się, gdyż w chwilach, kiedy Nora przechodziła koło niego i wionęła nieznanymi zapachami z kniei, odzywała się w Mikusiu krew dawnych jego przodków — dzikich wilków, może nawet tego wilczka Wara, co to mu przyśnił się kiedyś.
Przecież nie darmo odziedziczył po nich kły, niezawodny węch, płaską głowę o żółtych ślepiach, nieufność i ich krew.
Krew ta była zupełnie inna niż ta, która płynęła w żyłach piesków pokojowych i brytanów podwórzowych.
Nie znosiła ona niewoli i od czasu do czasu wołała Mikusia gdzieś, by mógł wolności tej zażyć do syta.
Do jakiej krainy wołały go wilki — tego kundelek Wacka nie domyślał się, lecz tęsknił do niej czasami.
I wtedy właśnie był szczególnie ponury i zły.
Nora swoimi wycieczkami do puszczy ciekawiła Mikusia, ale zarazem drażniła, gdyż budziła w jego psim sercu tęsknotę i zazdrość.