Strona:Wacek i jego pies.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dziewczynka lubiła uraczyć gadzinę smaczniejszym kąskiem.
Kotka przepadała za kosteczkami ptaków.


Rozdział jedenasty
STRASZNA NIEDZIELA


Minęła zima i nastąpiły ciepłe, słoneczne dni wiosenne. Ludzie, zgnębieni przez wojnę, która trwała, gasząc codziennie tysiące istnień, mimowoli radośniej teraz spoglądali w świat.
Po polach, gdzie szybko topniał śnieg, zazieleniła się ruń.
Na drzewach nabrzmiały pączki.
Tu i ówdzie fruwały już białe i żółte motyle.
Wszyscy spoglądali na niebo, w oczekiwaniu rychłego już przylotu boćków.
Wychyliły się wreszcie z ziemi i rozkwitły pierwiosnki i skromne fiołki.
Wacek wykopał kilka ładnych roślinek i ozdobił nimi mogiłę matuli.
W niedzielę, idąc na przechadzkę z Mikusiem, miał z nim sto pociech.
Mikuś rozrósł się potężnie.
Był to już prawdziwy pies-wilk — ogromny, silny i zwinny.
Węch posiadał niezawodny.
Goniąc motyle i drobne ptaszki w polu, zatrzymywał się nagle i powęszywszy trochę skradał się do zaczajonego pod miedzą szaraka. Wypłaszał