Strona:Wacek i jego pies.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kuropatwy z krzaków tarniny, lub też zaczynał przednimi łapami gwałtownie rozkopywać ziemię, dobierając się do kretów i myszy polnych, skakał i szczekał na rozkrzyczane czajki, unoszące się nad błotem w kotlince i szalał coraz bardziej.
Od czasu do czasu powracał do Wacka i skacząc przed nim, lizał go w nos i policzki.
Gdy chłopak śmiejąc się, odpędzał go, Mikuś udawał wystraszonego i pomykał w pole, aż się kurzyło za nim.
Pewnej niedzieli Wacek z Mikusiem odeszli daleko od domu.
Minęli las i przeszedłszy przez szosę, skierowali się ku rzecze.
Idąc przez pola Wacek posłyszał sygnały samo-chodowe.
Obejrzał się. W oddali, podnosząc tuman kurzu, mknęły ciężarowe samochody z budami i na motocyklach pędzili żołnierze z karabinami i w hełmach.
Ponieważ chłopak nieraz już to widział, więc spokojnie ruszył dalej.
W godzinę potem siedział już nad rzeką i przyglądał się zwinnym rybitwom, szybującym nad wodą.
Wpadały do nurtu i porywały igrające w słońcu rybki.
Zmęczony hasaniem Mikuś leżał obok niego i drzemał.
Nagle oboje podnieśli głowy.
Skądś z daleka dobiegały głuche odgłosy strzałów. Powtórzyły się jeszcze kilka razy, a wnet potem