Strona:Wacek i jego pies.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wszyscy obstąpili Mikusia dokoła i przyglądali się lisowi o pięknej, puszystej kicie.
Wacek pierwszy spostrzegł ranę na górnej wardze przyjaciela.
Pochylił się nad nim i jął przykładać mu śnieg, który stawał się od razu czerwonym i topniał szybko.
— Przyłóż mu smołę — poradził Maciej.
Wacek zebrał z sosnowego polana sporo lepkiej smoły.
Kiedy zaklejał Mikusiowi rozdartą wargę, ten syczał z bólu i zębami zaciskał lekko palce chłopaka.
— Pocierp, pocierp, Mikusiu, za to później będziesz miał ulgę — namawiał go Wacek, nie przerywając opatrunku.
Siwik oglądał lisa.
— Ho-ho, matko! — powiedział do żony. — Piękny będziesz miała kołnierz do palta.
— W upominku od Mikusia — dodał ze śmiechem starszy syn. — Ależ cięty z niego kundel! Patrzcie: taki spory lis, a Mikuś tymczasem zadusił go jak szczura czy nędznego kociaka!
Wacek przyniósł Mikusiowi miskę świeżej wody.
Piesek pił chciwie.
Wtedy Ceśka przyniosła mu dużą kość z ochłapem mięsa.
Mikuś łaskawie przyjął dar i ukrył się z nim w budzie.
Nazajutrz cała wieś przychodziła oglądać zdartą z lisa skórę, która suszyła się na ganku.