Strona:Wacek i jego pies.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nagle nadbiegł powiew wiatru.
Śród różnych zapachów Mikuś natychmiast pochwycił coś obcego.
Zatrzymał się, przycisnął do ziemi i całą piersią wciągnął mroźne powietrze.
Jeszcze bardziej płaszcząc się na śniegu i tuląc uszy, zaczął czołgać się ku zagrodzie.
Przez wyłom w płocie dostał się na podwórko i tu zaczaił się za sągiem narąbanego drzewa.
Teraz wyraźnie już wyczuł ostrą woń lisa.
Mikuś wyjrzał ostrożnie i ujrzał go.
Rudy złodziejaszek wykorzystał jego nieobecność i zakradł się na podwórze.
Był zajęty podkopywaniem się pod kurnik.
Mikuś czołgał się ku niemu powolnie, bez najmniejszego szmeru.
Zupełnie już z bliska, skoczył ku rabusiowi.
Lis nie miał odwrotu, więc musiał przyjąć walkę.
Choć udało mu się zranić głęboko Mikusiowi pysk, nie trwała ona długo.
Pies zgarnął pod siebie lisa i schwyciwszy go za szyję, zadusił.
Odgłosy walki zbudziły i zaniepokoiły kury, kaczki i gęsi.
Gdakanie, kraczenie i gęganie podniosło na nogi całą rodzinę Siwików i Wacka.
Wszyscy wypadli na podwórko..
Mikuś stał nad nieżywym już lisem.
Od czasu do czasu potrząsał nim jak szmatą i wywiesiwszy język, zlizywał sobie spływającą z pyska krew.