Strona:Wacek i jego pies.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Idąc do obory zawsze miała dla niego kromkę chleba lub kostkę. Powracając zaś, nalewała mu do miski trochę mleka.
Jednak serce pieska należało całkowicie i jedynie do Wacka.
Mikuś niczego nie żądał od niego.
Pragnął tylko widzieć go zawsze, czuć na grzbiecie jego rękę i słyszeć słowa chłopaka.
Rozumiał każde jego słowo i spełniał wszystkie rozkazy Wacka.
Zawsze syty teraz, rósł zdumiewająco szybko.
Stawał się dużym, silnym psem.
Mógł już teraz bez obawy wychodzić na ulicę wiejską.
Chłopaki nie ścigały już Siwikowego psa.
Inne kundle oswoiwszy się z Mikusiem i pamiętając o jego kłach, starały się żyć z nim w zgodzie.
Mikuś, choć nie dopuszczał się zbytniej poufałości, nie szukał jednak zaczepki i bójki z nimi.
Kiedy biegł ulicą, kundle ustępowały mu z drogi, uniżenie merdając ogonami.
On zaś mijał je spokojnie i dumnie, zawsze teraz pewny siebie.
Siwikowie polubili Mikusia i odżywiali go, jak wieprzka na ubój.
To też powodziło mu się znakomicie.
Co prawda, za opiekę nad sobą odpłacał sumiennie.
Pewnej nocy, spuszczony z uwiązki, przechadzał się po ulicy, przyglądając się księżycowi i gwiazdom.
Był zadowolony i spokojny, bo właśnie przed pół-godziną posłyszał gwizdanie Wacka.