Strona:Wacek i jego pies.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zabierzemy ci tego psa — oświadczył pierwszy żandarm.
Wacek wydał rozpaczliwy okrzyk i jął prosić, by nie pozbawiano go jedynego na świecie przyjaciela.
Żandarmi jednak słuchać go nie chcieli. Dali Wackowi rzemień z obrożą i kazali założyć ją Mikusiowi na szyję.
Wacek pod groźbą pistoletu z płaczem wykonał rozkaz. Myślał, że nowa, ciężka krzywda została mu uczyniona przez wrogów i że nie powinien on zapomnieć o tym, choćby żył sto lat.
— Upomnę się... upomnę o swoje! — powtarzał w duchu, rękoma ocierając zamarzające na mrozie łzy.
Na tę myśl krew uderzyła mu do głowy, a w oczach poczynały latać czerwone płatki.
Mikuś spróbował parę razy zerwać się ze smyczy.
Żandarm trzymał ją jednak mocno.
Kundelek zrozumiał, że nic nie wskóra, więc uspokoił się na razie.
Pobiegł obok roweru grabieżcy.
Tylko od czasu do czasu oglądał się za Wackiem.
A wtedy warczał głucho.
Smutny Wacek doniósł bańki z mlekiem do spółdzielni, otrzymał pieniądze i załatwił polecone mu sprawunki.
W godzinę potem powracał już do domu.
Myślał o Mikusiu, żandarmach i swoich krzywdach.