Strona:Wacek i jego pies.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mikuś, nie czekając więcej, wystąpił do walki.
Runął na psy z rykiem.
Przebiegając koło nich zdążył szarpnąć jednego za szyję, tuż przy gardle, drugiemu rozpruł skórę na boku.
Wtedy stało się coś nie do uwierzenia.
Oba stare, doświadczone psy, podwinąwszy ogony i skomląc żałośnie, rzuciły się do ucieczki.
Nie słuchały już krzyków i gwizdków żandarmów i znikły wkrótce śród domków przedmieścia.
Żołnierze, oczom własnym nie wierząc, stali z otwartymi ustami, spoglądając na siebie w zdumieniu.
Wreszcie jeden z nich mruknął do Wacka:
— Przywołaj swego psa do nogi, bo jeżeli rzuci się na nas, zastrzelimy go.
To mówiąc wydobył pistolet z pochwy i zbliżył się do Wacka.
— Skąd masz tego psa?
— To mój pies — odparł chłopak po niemiecku.
— Dobry to wilk. Ja z niego zrobię takiego policjanta, że żaden mu nie dorówna — zawołał żandarm.
— Hans dobrze mówi — podtrzymał go kolega. — To też niby pies-wilk, lecz w nim więcej wilka niż psa. Rzadko to się zdarza..: Ale skąd, szczeniaku, umiesz mówić po niemiecku?
Wacek nie patrząc na brutala, objaśnił go, że pochodzi z Poznańskiego, znad samej granicy Niemiec.