Strona:Wacek i jego pies.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zaciskał zęby tak mocno, że aż mu chrzęściły.
Na śniegu rozejrzał dwie koleiny po rowerach, a obok ślady łap Mikusia.
Kiedy wszedł na drogę polną — ślady te się urwały.
W domu oddał Siwikowej zająca i opowiedział o tym, co go spotkało.
— Masz tobie! — zawołała kobieta. — Dopiero zmartwi się Maciej! Taką ładną zbudował dla psa budę.
Wacek nie mógł już powstrzymać łez.
Rozpłakał się na głos.
Uspokoił go dopiero Maciej.
Gdy żona opowiedziała mu, co się Wackowi przydarzyło, nachmurzył czoło i mruknął ponuro:
— Nie płakać, ino zapamiętać wszystko należy!
Chłopak od razu przestał płakać i znowu zacisnął zęby i pięści.
Po chwili milczenia Siwik zapytał nagle:
— Czy smyczą na pewno była rzemienna?
— Tak! Przecież trzymałem ją w ręku... — odpowiedział Wacek, smutnie kiwając głową.
— No, tedy zobaczymy jeszcze... — mruknął Maciej podchodząc do okna.
Wacek nie zwrócił uwagi na te słowa gospodarza.
Myślał o Mikusiu i żandarmach, a smutek przechodził w nienawiść i pragnienie odwetu.
— Nie zapomnę i nie wybaczę... — szeptał do siebie słysząc, jak głośno kołacze mu serce w piersi.