Strona:Wacek i jego pies.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zakotłowało się pod sosenkami i — biała kurzawa śnieżna natychmiast ukryła wszystko.
Gdy śnieg opadł, Wacek zobaczył Mikusia. Pies trzymał nieżywego już szaraka za kark i wlókł go za sobą.
Wkrótce znikł w gąszczu.
— No, teraz to nieprędko zjawi się! — uśmiechnął się do siebie chłopak. — Dogoni mnie dopiero, kiedy zje zająca.
Zarzuciwszy bańki na ramię i zabrawszy pakunek z śniadaniem dla Siwików, Wacek wyszedł znowu na drogę.
Ledwie jednak ruszył nią, z zagajnika natychmiast wynurzył się Mikuś. Wysoko zadarłszy głowę, niósł w pysku swoją zdobycz.
Stanął przed chłopcem i położył przed nim na śniegu zająca.
Patrzał mu przy tym w oczy i raz po raz merdnął kitą.
Wacek zrozumiał, że kundelek oddaje mu swoją zdobycz.
Pogłaskał więc Mikusia po grzbiecie i umieścił zająca pomiędzy bańkami.
Szli dalej.
Mikuś krążył i węszył dokoła.
Przystawał czasami, uważnie obwąchiwał, badał ślady na śniegu.
Były tam ślady zajęcy, lisa, łasicy, ale najwięcej — kuropatw, szukających po ścierniskach pożywienia.
Jedno stadko ich z furkotem i krzykiem zerwało się z miedzy.