Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cać! Powiedziano, żeby zestraszyć wszystkie i zegnać do dołka! Tam i ciskajcie!...
— To niech ciska Kalasanty! Kto ją dorzuci! Taka śliska, rychtyk mydło! Wpadnie w błoto, zatłamsi się, zagrzebie i zaschnie tam. Później ino na polu widać będzie, jak się wywiezie, co tego tam zmarniało! Ale Kalasantemu i cudzego żal! Nikomu z tego nic, byle warkotać!...
— Cichajcie, cichajcie chłopy! Nie obrażajcie Pana Boga! Abo to nie widzę, coście karpiów i karasiów w portki nakładli? — odgryzał się pojednawczo Kalasanty. — Ruszają się wam motnie, jakby uciec chciały. Będzie ładnie, jak pan je wam zdjąć każe!?
— A cóż! Jak każe, do zdejmiemy! Abo to nam pierwszyzna! — śmiali się chłopi.
— Właściwie... Poco on im tak wymyśla? Niechby trochę wzięli, dużo przecież tego! — zwróciła się Zosia do Orszy.
— To też nic nie mówię. Ale jakby im otwarcie pozwolić, wszystkoby zabrali, a na przyszły rok toby już skargę podali do sądu, że dwór ich krzywdzi, bo ryby mało!...
— Najlepiej dopuścić ich do udziału. Pilnowaliby wtedy, jak swego... Tak zaś — to się tylko podtrzymuje złe nałogi wśród prostego ludu — wtrącił- poważnie Karpowicz.
— Tiu-tiu! komunizm ci pachnie, panie młody! Wszystko było; mówię ci, wszystkiego próbowano. Ale... przekonałem się, że, im więcej się w te rzeczy wtrącać, tem gorzej! Najlepiej po-