Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

raz wakacje... i w dodatku taka uroczystość! — błagał z śmieszną przesadą Antoś.
— Dobrze! Idźcie w takim razie zaraz i zobaczcie, gdzie są panny. Niech się nigdzie nie oddalają, gdyż lada chwila mogą się zacząć zjeżdżać goście. Rwęccy przyjadą zapewne na obiad. Niech więc panny nie odchodzą, bo sama nie będę miała czasu nikogo bawić!
Znowu troska zamąciła jej oczy; wstała i odeszła w głąb domu.
Józio już ją tam szukał po pokojach.
— Proszę stryjenki! — Frajdman!... Chciałem go odprawić, ale nastaje, że ma niezmiernie ważny i pilny interes.
— Cóż znowu? Daliby mi choć dzisiaj spokój!
Weszła jednak do gabinetu, gdzie stał w pośrodku w atłasowym żupanie krępy, barczysty żyd, najbogatszy kupiec z Kocmołowa; poza nim, bliżej drzwi chował się skromnie dworski pachciarz, Mordko, w obdartym chałacie.
— Moje uszanowanie jaśnie wielmożnej pani! Życzymy wszelkiego szczęścia w ten dzień i na cały rok. Pociechy z syna... —- zaczął kupiec, kłaniając się nisko i gładząc brodę.
— Dzień dobry, panie Frajdman, dziękuję bardzo! — uśmiechnęła się pani Ramocka. — Jakiż to interes sprowadza kupca do nas?
Frajdman chrząknął i zerknął na krzesło.
To długo gadać! To jest ważny i długi interes...