Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niłem swej podróżnej odzieży jedynie dlatego, że pragnąłem ciebie zobaczyć jak najprędzej i usłyszeć od ciebie swój wyrok!…
— Wyrok!? — szepnęła ze smutnym uśmiechem. — Nie my wydajemy wyroki!
Pochyliła piękną głowę na jego ramię i, podczas gdy on głaskał łagodnie jej delikatną, jak płatek lotosu, szyję, opowiadała cicho o tem, co stało się w Kioto po jego wyjeździe.
— O sobie opowiedz mi, ukochana, o sobie!… Gdzie mieszkałaś?… Czy i ty tęskniłaś?…
— Mieszkałam tutaj!… Czy warto, miły, mówić o stosunkach, których już niema, o troskach, które się nie powtórzą?… Opowiem ci lepiej historję rodziny Takakury Dajnagona, przecie ich znałeś!?…
— Owszem, znałem ich… Więc widywałaś się z nimi?… Pamiętali o tobie? Będę ich przyjacielem na wieki!
— Sprawa ta była bardzo głośna w Kioto…
Gawędzili do późnej nocy. O-Tojo mówiła o wszystkiem, prócz własnych smutków i przebytej nędzy. A gdy nadszedł czas, zaprowadziła męża do południowego, bardziej zacisznego pokoiku, który niegdyś był ich sypialnią.
— Nie masz nikogo do pomocy? — spytał, gdy zaczęła własnoręcznie słać pościel.
— Nie mam! — odpowiedziała z wesołym śmiechem. — Nie najmowałam służącej, gdyż sama łatwo dawałam sobie radę… Wiesz, że mam silne ręce!