Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przez miłość naszą, pozwól mi zagładzić i naprawić to przewinienie, które cięży mi, jak góra ołowiu!…
— Nie mów tak! Słowa twoje bolą mię. Gdyby nawet wina, o której mówisz, istniała, gdybyś porzucił mię nie z musu, ale dla swawoli, to czyż obecny twój powrót nie zmazał jej całkowicie?… Nigdy nie marzyłam o tem, że wrócisz, że znów będziesz mi mówił tak słodkie rzeczy, że zobaczę cię choćby na chwilkę… Wydało mi się, że nas rozdarto na zawsze, że gruby, nieprzebyty mur rozdzielił nas…
— Na chwilkę!?… przerwał jej niecierpliwie. — Dlaczego mówisz, że na chwilkę? Powiedz raczej na przeciąg siedmiu żyć, na dziewięć wieków, ukochana!
Rozśmiał się radośnie i przysunął tak blisko, że mógł już ramię zarzucić poza nią.
— Nie przestawałam nigdy modlić się do bogów o twoje szczęście. I oto nagrodzili mię, albowiem twoje szczęście znowu stało się mojem!
— Jeżeli nie odepchniesz mię, najsłodsza, to wiedz, że przyszedłem, aby pozostać z tobą na zawsze, na zawsze… na zawsze… żadne moce nie rozłączą nas teraz!… Mam majątek, mam przyjaciół!… Jutro przywiozą tu moje rzeczy i moi słudzy będą ci służyć… O, my uczynimy ten przybytek przybytkiem szczęśliwym i pięknym… Odnowimy i ubarwimy go ślicznie i kwiaty zasadzimy dookoła… A dziś — dodał z pewnem zmieszaniem — przybyłem tak późno i nie zmie-