Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zbolałej twarzy oczów, płonących łagodnie i dobrotliwie, jak lampy przyćmione, podczas gdy na jej piersiach coraz żywiej falowało kimono, a na ustach walczyła zakwitająca rozkosz z byłemi smutkami.
— Niedobrze, że cierpiałeś przeze mnie. Nieraz czułam, że nie byłam dawniej dość wyrozumiałą i spokojną.
Wziął nieśmiało jej rękę i przycisnął do piersi.
— Wyrzucałem sobie przez całe te lata swoją winę i przemyśliwałem, jak zmienić, jak ją naprawić!… Ale wyrwać się nie mogłem z sideł, które rozstawiłem sam sobie…
— Nie ty sam, ale los nasz wspólny, ale nędza!… Musieliśmy się rozstać, czyż nie pamiętasz?… Głód silniejszy jest nad wszystko… Dobrze pamiętam jednak, jak, dzieląc się ze mną lichą strawą, zawsze zostawiałeś mi część lepszą i większą, a przecież mężczyźni silniej odczuwają głód!…
— Odszedłem od ciebie, ale przy tobie została ma dusza… Wszędzie szła za mną pustka i czczem wydawało mi się życie, gdyż nie było ciebie… Przebacz mi; wiem, żeś cierpiała i ty, zapewno stokroć więcej, lecz… przebacz mi!… Proszę cię, choć nie wiem, dlaczego miałabyś mi przebaczyć!? A jednak wciąż marzyłem o tej chwili, kiedy upokorzę się przed tobą, wyznam wszystko i usłyszę z ust twoich przebaczenie… Przebacz mi przez dobroć twoją, przebacz mi