Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tak, istotnie: siedziała tam i szyła przy mdłem światełku andona[1]
Podniosła właśnie głowę i oczy jej spotkały się z gorejącem spojrzeniem Baisu. Powitała go rozbłysłym od szczęścia uśmiechem.
— Kiedy wróciłeś do Kioto? Jak odszukałeś do mnie drogę przez te ciemne wertepy?… — spytała cichym, załamującym się głosem.
Czas nie zmienił ją wcale. Wydawała mu się taką właśnie piękną, młodą i łagodną, jaką wyobrażał ją sobie w marzeniach. Podłużny owal bladej twarzy, długi nos prosty z drgającemi nozdrzami, małe usta karminowe, czarne, migdałowe, wilgotne oczy w oprawie ruchliwych rzęs, na policzkach i podbródku miłe w uśmiechu dołeczki…
Ale słodziej nadewszystko grał mu w uszach jej głos, nabrzmiały dźwiękami radosnego zdumienia.
Przysiadł naprzeciwko niej na podłodze w zwykłem miejscu koło hibaczi.
— Ukochana, nie uwierzysz, jakżem strasznie tęsknił do ciebie! Jakże głupi i zły byłem, porzucając cię naówczas!… Ale jakże gorzko, jakże przerażająco zostałem zato ukarany!… — zaczął cichym, zdławionym głosem.

Słuchała go uważnie, nie spuszczając z jego

  1. Andon — starodawna wisząca lampa japońska, z czworokątną papierową obsloną, naciągniętą na drewnianych ramkach.