Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/480

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzieć lub o co oskarżać? Wszystko było dotychczas dręczącą niepewnością, rysowało się niewyraźnie, mglisto. Trzeba czekać i trzeba zwalczać wszystko uporem, wyrozumiałością, stałością. Czy Kate niewarta zachodu? O, warta! A nawet jeśli niewarta… tem gorzej! Przyciąga mię z potęgą przepaści… Rozkochać ją jak Will, pokryć swem uczuciem jak skrzydłem, ukoić, utulić, wynagrodzić za wszystkie krzywdy i upokorzenia… Uleczyć jej śliczną, bogatą duszę od chorób i ran, zaszczepionych przez zły, bezlitosny świat…
Przed wieczorem na skraju widnokręgu zamajaczyła niska, popielata chmura.
— Cejlon!
Cudna wyspa, wykwitająca jak samotny kwiat lotusu z modrej głębiny.
Pędzili ku niej z chyżością rybitwy, popychani przez wiatr pomyślny, nie żałując ani węgla ani pary, byle zdążyć na czas do portu, byle być tam przed nocą.
Krótkie, niskie fale spienionego morza bezsilnie leciały za nimi i, zderzając się z burzynami wyrzuconych z pod statku wirów, wychlustywały wysoko srebrzyste, koralowe od zorzy wytryski.
Już góry zarysowały się na wyspie — potężne, nagie, kopulaste, stromo opadające ku morzu. Zorza wieczorna, bijąca z poza płonącego ogniem oceanu, rzucała na nie różowe odblaski. Na przyczółkach wąskich i niskich pobrzeży,