Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przez te kilka miesięcy? Na co nieraz musiałam sama pozwalać!?… Mój Boże, tego, co mężczyzna po pijanemu zrobi, tego na trzeźwo i sam szatan by się zawstydził!… Przychodzili tam nieraz wrzodaci, cuchnący, przychodzili starcy bezsilni i gołowąsi smarkacze… Wszystkim musiałam podlegać, kto mię wybrał. Ile razy skrzypnęła krata, patrzałam wylękła, jaka znowu czeka mię męka. Raz widzę: wchodzi wysoki, tęgi blondyn… Odrazu mi się spodobał. Kiedy „stara“ zebrała nas niezajęte na korytarzu, tak mi się jakoś serce ścisnęło. Spojrzał na nas bystro i wybrał mnie bez namysłu… Ten mię popieścił po ludzku, ani wina, ani wódki pić nie zmuszał, pocieszył, pogawędził ze mną… Odtąd zaczął często przychodzić i zawsze brał mię, tak że skoro wchodził, to już mnie bez pytania wołano… Był monterem w warsztatach okrętowych, dobrze zarabiał… zawsze dawał sute naddatki na perfumy, na pończochy… Chowałam je za podszewką pantofli, jak w więzieniu, bo „stara“ często robiła rewizje i zabierała wszystko, co znalazła. Odtąd lepiej mi się dziać poczęło… Polubiłam bardzo Willa… Kiedym głos jego usłyszała u wejścia, to już mię spokój i radość ogarniała, wiedziałam, że będę miała parę godzin bez poniewierki, a czasem i pół nocy wypoczynku od swarów, dokuczań, wydziwiań męskich… Gdym była zajęta, to czekał na mnie.. Wtedy bywał zły, choć sam rozumiał, żem ja niewinna… Wypytał się szczegółowo, jak teraz pan, o całą