Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozmaity, rozległy świat… A jeszcze dalej wygląda z poza łona obłej góry wielkie, gwarne, bogate miasto.
Ale od wszystkiego oddzielają pustelnię i strzegą ją — czarne przepaściste odmęty, mknące w spienionych potwornych skrętach… Jeno wiatr dolata od ziemi, gwiżdże w purpurowych krużgankach i kołysze drzewiny, tulące się w rozpadlinach głazów… To Siau-ku-szań. Wymarzona samotnia dla dusz, szukających mąk, zaparcia się i wyrzeczenia.
W Kiu-Kianiu — niektórzy wymawiają „Ciu-ciań“ — byliśmy po południu. Jest to miasto nieduże, ale bardzo ruchliwe i przemysłowe. Prowadzi handel przeważnie wyrobami porcelanowemi, glinianemi oraz srebrnemi. Niedaleko stąd są słynne cesarskie fabryki porcelany. Wyroby ich idą całkowicie na dwór pekiński; do handlu dostają się jedynie przedmioty wybrakowane, mające skazy, plamki, poza tem niekiedy bardzo piękne. Można tu za bezcen kupić nieraz cudną wazę, ale mającą w dnie lub boku niedostrzegalną dziureczkę, przez którą wypływa woda… Ulice wąskie zacieniają wystające okapy domów i kupieckie szyldy, wiszące nad ulicą, jak chorągwie. Na ulicach zawsze pełno i gwarno; tłumy przechodniów i przekupniów z obnośnemi kramami na plecach lub ramionach. W półciemnych sklepach ożywiony ruch. Spiętrzone szeregi naczyń o ślicznych, jaskrawych barwach naruszają przyjemnie zmrok ulicy. W małych,