Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

są to polskie, czy rosyjskie żydówki, tego się dowiem jutro.
Rozstaliśmy się trochę nadąsani.

24-go listopada.

Udało mi się spotkać wczesnym rankiem na osobności te panie. Stały na tylnym pokładzie parowca, oparte o balustradę, i przyglądały się przepływającym mimo dżonkom.
— Dzieńdobry! — powitałem je po polsku. — Dlaczegóż to panie nie powiedziały mi, że są Polkami!
— Dzieńdobry! — odpowiedziały mi wesoło, ale z pewnem zdziwieniem. — My nie rozumiejem po polski, ale zato pan pewnie umie po ruski.
— A jednak powiedziały panie kapitanowi, że są Polkami.
— Ee! To zupełnie z innego powodu. Widzi pan: my się śpieszyły, my na inny statek nie mogły czekać w Szań-chaju… A tu same Japończyki! My nie wiedziały, że zastaniemy tu jeszcze kogo… Oni nie lubią Ruskich… Więc my powiedziały…
— Zresztą to niezupełnie nieprawda! — dodała druga. — Bo jej rodzice to mówili po polsku i ona sama jak była mała, to mówiła po polsku. Ale teraz, to my Ruskie…
— A co tu panie robią?
— Tu, na statku?
— Nie. W Chinach?