Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i nie przestawały śmiać się nawet, gdy nie było powodu. Gdy zaś podczas deseru wesoły konsul zaczął upuszczać na kolana ich naprzemian to jabłko, to serwetę, to nożyk deserowy i zabierać je stamtąd wraz z przyległościami pełną garścią, śmiech zamienił się w histeryczny pisk… Japończycy nie przestawali rozmawiać ze sobą, udając, że nie spostrzegają zachowania się „wesołego towarzystwa“; ale po znieruchomiałych ich twarzach zaczęły przelatywać jakieś kocie błyski. Na szczęście obiad się skończył. Podano likiery i „damy“ wyszły. Osowiały nagle konsul jął się kiwać na tylnych nogach krzesełka, jak na biegunowym fotelu, i dłubać w zębach. Japończycy podnieśli się i zostawili go samego z bukietami rozwianych chryzantem i resztkami obiadu.
— Co pan radzi nam zrobić w tym przypadku? Zaszła omyłka: myśmy nie wiedzieli, kto są te panie?… Sprzedano im bilety przez nieświadomość! — mówił pan T.
— Cha, nie pozostaje nic innego, jak posyłać im śniadania i obiady do kajuty.
Japończyk zamyślił się.
— Widzi pan: z niemi nie robilibyśmy sobie ceremoni, ale… ten konsul… on się może obrazić!
— Więc cóż?…
— Ach, pan nie ma pojęcia, co ci Niemcy tu wyrabiają!… Wszędzie włażą, do wszystkiego się wtrącają… Skupują nagwałt za wszelką cenę od Belgijczyków w okolicach fabryki, sami za-