Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ne straże; widzę ich małe budki, stojące w równomiernych odstępach.
Biada, jeżeli przeoczą jaką nieznaczną rysę, jaki mały otworek, przewiercony w tamach przez ściśnięty prąd potężnego smoka Jań-tze!…
Na żyzne, zaludnione, bogate, kwitnące doliny spada wtedy straszliwy wodospad i powtarzają się sceny biblijnego potopu. Giną dziesiątki tysięcy ludzi.
A takie figle co lat kilkanaście płata swym dwunogim dzieciom wspaniała Jań-tze. Dlatego to większość miast i wiosek zbudowana jest na górach oraz pagórkach, nieraz dość daleko od swych pól.
Zachodzi słońce, chowa się za zadymionemi górami. Ognie rozbłyskują na naszym parowcu, na dżonkach, na rzece i w dalekich chatach. Zapadają w zmierzch okolice i jeno purpurowa Jań-tze, wzniesiona nad równiną rękoma ludzkiemi, płynie w wysokiem łożysku, mieniąc się czas jakiś w blaskach zorzy, jak struga krwi.
Dzwonią na obiad.
Miałem niezwykłe widowisko. Jedna z „dam“ poprosiła mię bardzo grzecznie, abym zmienił miejsce za stołem i pozwolił w ten sposób usiąść bliżej nich konsulowi. Rozumie się, że zgodziłem się natychmiast i konsul skorzystał ze zmiany miejsc w ten sposób, że ulokował się… między damami. W czasie obiadu częstował swe przyjaciółki do tego stopnia obficie rozmaitemi trunkami, że obie poczerwieniały jak piwonje