Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A jeżeli nie wezwą!?
Takeo zwłóczył z odpowiedzią. Zukosa, szybkiem spojrzeniem ogarnął żonę. Była znowu jak dawniej piękną, ponętną, świeżą, niby górska wiśnia kwitnąca.
Misawa dostrzegła to jego spojrzenie i rumieniec zalał jej szyję i twarz. Usta jej drgnęły, jakby chciała coś powiedzieć, ale wstrzymała się i przykryła oczy rzęsami.
I znowu potoczyły się ciche dnie, pełne słońca i spraw drobnych, domowych.
Aż padł piorun. Wszyscy wiedzieli, że on padnie, czekali go, a mimo to religijna jakaś cichość zapanowała po domach i w sercach.
Inotsuke Takeo dostał wezwanie do stawienia się na zbornym punkcie. Miał mało czasu, a dużo spraw do załatwienia. Pośpiesznie doprowadzał do jakiego takiego porządku swe interesa handlowe, biegał po mieście, podczas gdy Misawa, blada i zamyślona, pakowała mu rzeczy na drogę. Główną jednak miał troskę, gdzie umieścić żonę.
— Nie chcę, żebyś tu została, nie chcę!… Oni przedewszystkiem napadną na Hakodate. Poznali tu wszystkie drogi i przejścia… Niedarmo siedział tu konsul i wciąż włóczyli się jacyś oberwańcy… Gdy pomyślę, że który z tych barbarzyńców mógłby sięgnąć po ciebie!…
Misawa bladła i przymykała oczy. Ale milczała. Cóż mogła powiedzieć? Czy miała prawo żądać, aby wierzył jej słowom?… Czyż nie miał