Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A skąd ja wezmę!?… — żaliła się swej młodej pani.
— Słuchaj, Lato: z jakich to kwiatów wy, Ainosi, robicie truciznę do strzał. Czy te kwiaty tu rosną? Czy to prawda, że wy pijecie odwar z tych kwiatów, kiedy nie chcecie… mieć dzieci?
Lato zrobiła tajemniczą minę.
— Ainoski chcą mieć dzieci… To nieprawda!… W dzieciach cała nasza pociecha! Chociaż trudno je chować Ainoskom. Jedzenia mało. Mężczyźni muszą wciąż pić wódkę, bo tak każą bogi, a wszystko robić musi kobieta… Pierś wysycha!… Patrz, ja przecież nie stara jestem, a co mam!…
Uchyliła łyczanej siermięgi i pokazała czarne piersi, wiszące, jak dwa puste kapciuchy. Misawa ze współczuciem spojrzała na nią.
— Dzieci umarły. Co które urodziło się, to umarło, a teraz nie mam, bo mnie nie kocha… bije i nie kocha!… A za co?… Przecież i ja byłam kiedyś gruba i tłusta! Byłam mu wierna, a on mię bije: „to nie twoja zasługa, ciebie i pies nie zechce, desko do skrobania ryby“ powiada! Czego chce, nie wiem!?… — dodała smutno i wytrzeszczyła na Misawę zaropiałe oczy.
Młoda kobietą milczała zmieszana.
— Choć to nie wolno nam, kobietom, o tem wiedzieć i mówić, ale… niech tam… powiem ci, czcigodna, gdzie są te kwiaty i nawet poprowadzę cię, boś dobra i… smutna! — szepnęła niespodzianie Ainoska po długim namyśle.