Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zawrotną wrzawą i ruchem. Rozpędzone łodzie rybaków werżnęły się w srebrną ławicę. Ich szerokie wiosła wyrzucały z morza już nie wodę, lecz krople srebrzystych śledzi.
Ogromne niewody, ostrożnie spuszczane, powoli tonęły w odmętach.
Niezadługo ciągniono do brzegu góry trzepocących się ryb.
Ludzie, psy, mewy zaroiły się wrzaskliwą zgrają nad niemi. Zadudniły po kładkach taczki, pełne drgającej zdobyczy.
Praca gorączkowa, napięta, praca, podobna do szału, pochłaniała wszystkich.
Jedna Misawa stała na uboczu bezczynna i niepotrzebna nikomu.
Takeo rzucił jej wesoły okrzyk mimochodem i posłał do domu. Poszła, ugotowała obiad i przyniosła mu go. Był tak zajęty i zmęczony, że jadł mało i wcale nie gadał.