Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Najczęściej jednak nie mówiła nic, jeno wytrzeszczała na panią zaropiałe, wiecznie wystraszone oczy i wykrzykiwała ze zdziwieniem:
— Kik-kik!
Nic nie pomagały ani tysiące razy powtarzane łagodnie pouczenia, ani groźne rozkazy i wyrzuty. Stale wycierała nos palcami i brała się następnie temi palcami do przyrządzania potraw; nie umiała używać bibuły, mydła, ręcznika, szczypców, pałeczek… Tłuszcz i resztki pokarmów usuwała z naczyń językiem, a własne zawalane dłonie wycierała albo o włosy, albo o brudną szmatę, owiniętą, jako pas wstydliwości, dokoła nagich jej bioder.
— Jakże żałuję, że… nie wzięłam Teruci!…
Nie, Teruci nigdybym nie wzięła!… Nigdy! — rozmyślała Misawa.
Po wielu burzach młoda pani wywalczyła tyle tylko, że „Lato“ zaczęła się ukrywać ze swemi nałogami, a złapana na gorącym uczynku, wykrzykiwała już nie zdziwione „kik-kik!“, lecz rozpaczliwe „haje!“
— Czy nie lepiejby wziąć Aje? Ona na pewno zgodzi się, dzieci nie ma i nic w domu nie robi. Jest o wiele czystszą, przyjemniejszą i z oczów jej sprytniej patrzy!… — prosiła męża parę razy Misawa.
— Aje?… Aje… nie można! — odpowiadał zawsze stanowczo Takeo.
Choć nie wypada w żadnym razie wnikać w powody mężowskiej odmowy, nie mogła