Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszakże Misawa wstrzymać się od zestawienia cokolwiek ostrego tonu Takeo z chmurnemi, nieżyczliwemi spojrzeniami, jakiemi obrzucała ją zawsze utatuowana zalotnica.
Młoda kobieta nie pozwalała sobie zresztą zagłębiać się w te sprawy. To było dawniej, teraz Takeo ją tylko kochał! O tem wiedziała… A zresztą, co to wszystko znaczyło w porównaniu…
Aby rozproszyć gnębiący ją smutek, szła w pogodę na wybrzeże, gdzie od świtu do nocy panował ruch, gwar, praca. Ciemne łodzie sunęły po lazurowej toni, ciągnąc różańcowe półkola niewodowych pływaków. Rybacy śpiewając uderzali do taktu wiosłami, z których lała się woda, jak żywe złoto. U brzegu srebrna fala nalatywała z łagodnym poszumem na piasczyste chyły odmiału, a powyżej, na wydmach, gdzie Ainosi nastawiali rzędy zielonych gałązek oraz kudłatych, jak oni sami, „inau“[1], bronzowe dzieci i czarne psy wylegiwały się w oczekiwaniu połowu.
Misawa siadała tuż u fali, tak, że ta pieściła jej drewniane sandały.

Takeo, który zwykle w dnie takie albo doglądał robotników, przesypujących suszący się na matach kompost, albo siedział w budce stra-

  1. Drewniane kołki z brodami strużek, cieniuchno nastruganych na szczytach; są wyobrażeniami ofiary oraz pośrednikami między bóstwem i człowiekiem.