Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Uśmiechnęła się boleśnie.
— Zostanę… matką!
Takeo aż trzepnął z radości dłońmi po kolanach.
— Co ty mówisz?… Doprawdy?
Spojrzała z przerażeniem na jego twarz ożywioną, na oczy rozbłysłe tkliwością…
— Doprawdy!… — szepnęła, zwieszając głowę.
Był trochę zdziwiony jej smutkiem, ale nie miał czasu na rozmysły i wypytywania się, gdyż zbliżał się okres najbardziej natężonej pracy; śledzie mogły się ukazać lada dzień i należało godnie przygotować się na ich przyjęcie.
— Musisz więcej chodzić, spacerować. Zabraniam ci przesiadywać w kantorze. A wystrzegaj się podnoszenia rąk do góry!… Pamiętaj, że Hokkaido, to kraina poronień. Ainosi dlatego się nie rozmnażają!… Przyślę ci służącą!… — przestrzegał ją w pośpiechu, wybierając się znów na wybrzeże.
Służąca zjawiła się jeszcze tegoż dnia. Była to żona Setary, — największego ladaco i pijaczyny w osadzie, — niezmiernie cuchnąca i kołtuniasta Ainoska, przezywana ironicznie przez rodaków „Sak“-Lato. „Lato“ nie myła się nigdy, uważając to za ciężkie przewinienie przeciw moralności.
— Niech się tam myją kobiety chciwe na chłopa. Ja tam o nich nie dbam!… W dodatku od wody skóra pierzchnie!… — mruczała w odpowiedzi na żądania Misawy.