Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niebotycznych, zamglonych gór z ośnieżonemi szczytami.
Był to kraj — drobna cząstka państwa, którym niepodzielnie władał człowiek, spoczywający od wieków w niedużym, bronzowym sarkofagu, w grobowcu, podobnym do starożytnego chłopskiego ula!
Ileż mozołów i tkliwej uwagi pochłonęły ażurowe na dole świątynie!? Ileż bolesnych wysiłków pożarły setki schodów granitowych, ułożonych blokami na wiszarze góry?… Jakże potężnych trzeba było postanowień, aby dźwignąć na wysokościach wśród odwiecznych borów murowane tarasy dziedzińców!?… I jakże mało miejsca zajmuje proch tego człowieka, kruchego kryształu, przez który przełamywał się ongi promień wieczności!…
Znikł, rozsiał się, a promień świeci się w oczach miljonów innych ludzi, odbija w kroplach deszczu i rosy, kołysze w konarach szumiącego boru — nieśmiertelny, niezniszczalny, spokojny i nieubłagany w swych tajemniczych, niezbadanych drogach…
Upadli potomkowie możnego Jejasu, co uwięził nawet i poniżył słonecznego Mikada… Władza wróciła do prawego dziedzica… Japonja odmłodzona, potężna toczy się po nowych, nieznanych jej torach… A las dokoła szumi ten sam i tak samo, jak przed wiekami, szumi Dajagawa, staczając się ku morzu…