Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Japonja jest krainą wiecznie drżącego i falującego życia.
Niewygasłe ognie wstrząsają jej wnętrzem. Seismograf nie próżnuje tu nigdy; jego igły wciąż kreślą tajemnicze znaki. Trzęsienia ziemi są rzeczą zwykłą i nieraz podróżnik budzi się wśród nocy od podskoków łóżka i widzi obrazy i żyrandole, kołyszące się nad głową. Za pierwszym i drugim razem odczuwa się tylko zdziwienie, ale następnie ogarnia go trwoga, która wzrasta z każdym nowym wypadkiem. Nie mogą opędzić się jej nawet Japończycy — rzecz zrozumiała, gdyż nieraz na rozkołysaną ziemię wpada wzburzony ocean i porywa dziesiątki wsi wraz z tysiącami mieszkańców. Gdzie indziej walące się domy wzbudzają pożary, straszniejsze dla drewnianych miast Japonji od trzęsień ziemi. W czasie wielkiego trzęsienia ziemi w 1854 r. w samem Jedo zginęło 100.000 ludzi.
Morze dokoła Japonji niespokojne; z jednej strony od wschodu opływa ją olbrzymia morska rzeka Kuro-Szio, z drugiej, z zachodu, bezładne wiry i odmęty szumią wśród niezliczonych ławic, skał i raf podwodnych. Morze wewnętrzne, niezwykle malownicze, usypane archipelagiem wysp ślicznych, podobnych do kwiecistych bukietów, przelewa się burzliwe potokami bystrych, jak kaskady, prądów, grożąc zagładą zarówno łodziom rybaczym, jak i parowcom. Widziałem na wschodzie w czasie wielkiego przypływu, gdy księżyc i słońce razem ciągną ku sobie wody tej