Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie bądź psem!... Nie pilnuj, co nie twoje!... Też... moooralista!... Niczem proboszcz wolski!...
— A tyś kto?... Sam możeś ajent?...
— Jak ci ząb wystrzelę, zobaczysz, kto jezdem!... Nie dam chłopca mordować!... Co tu „ochrana“? Czy co?... Wara!... Puśćcie go, kundle!...
— Hej!... Dyyyżurnyy!
Zaskrzypiały wreszcie zasuwy drzwi zewnętrznych i ciężki tupot maszerujących stójkowych zadudnił na korytarzu.
— Co, psie-krwie — zatraceńcy, robicie!?... Co za hałasy po nocach?... Nie wiecie, gdzie jesteście!...
— Czego wrzeszczycie?... My tu was zaraz porządku nauczymy!... Wal ich!...
— Dziecko zabili juchy!... Panie stójas, ja im mówiłem, żeby zaprzestali, a oni nic!... Zabili chłopaka!... Widzicie, leży bez ducha!... — huczał w ciemnościach pijak, siedząc na pryczy.
Inni już się rozpełzli po swoich kątach i udawali, że śpią.
Jeden ze stójkowych odczepił latarnię z haku, drugi odryglował sztachety.
— Prawda, co te swołocze zrobiły?... I któryż to?... — pytał policjant, nachylając się nad omdlałym młodzieniaszkiem.
— Hej, ruszże się który, pomóż wynieść!...
Wyniesiono omdlanego na korytarz, a stamtąd do biura, gdzie z trudem docucono się go za-