Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Puść chłopca, Krzywy! Puśćcie go, herody jakieś! — wrzeszczał pijak.
— Przestańcie, cholery!... Kreminał sprowadzicie!...
— Żeby was „pierony“! Spać nie dajecie!...
— Po nogach depczecie!... Tu miejsce znaleźliście na swoje tańce?... Żeby was!... — rozlegały się wrzaski.
— Panie stójkowy!... Rety!!... Zabijają!...
Wszczął się nieopisany gwałt, cała kocia muzyka gwizdów, wycia, szczekania, sprawiająca widocznie niewysłowioną rozkosz wykonawcom. Pisk i wrzaski, wybuchłe natychmiast i na żeńskiej połowie, zwiększyły wrzawę, głusząc zupełnie jęki, przekleństwa, wściekłe sapanie i głuche uderzenia walki. Józef już się nie bronił, zarzucił ręce na głowę, twarz wtulił w mur, podstawiając, o ile mógł, pod straszne razy swe chude, dziecięce plecy. Przeciwnicy, nie przestając bić, usiłowali go z kąta wyciągnąć, pragnąc mu zadać zprzodu bardziej dotkliwe i nieznośne ciosy.
— W pysk... w ryj... w niuchaczkę!... Pieczętuj!... Niech mu na całe życie zostanie pamiątka!... — wołali wściekłemi głosami.
Hałas wzmagał się, gdyż bójka i kłótnia wszczęła się i na pryczy między broniącym Józefa pijakiem i jego sąsiadem złodziejem.
— Czego liziesz, opoju? Nie twój kufel... Niech mu przetrzepią bęben, stróżowskiemu synowi!... Nauka!... Wsypał nas óciec, niech syna poboli... Zapowie dziesiątemu!... Hę!