Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zawrócił i, brzęcząc ostrogami, wyszedł, a za nim wyszli obecni.
Niedługo wszakże drzwi się znowu otwarły. Ukazał się na progu prosty żandarm w pełnym rynsztunku z szablą i rewolwerem u pasa. Zaczął od tego, że odebrał krzesełko Józefowi, wyrzucił je z pokoiku i stanął wyciągnięty przy drzwiach. Józef próbował chodzić, aby sen rozpędzić, ale był tak słaby i tak go wszystkie kości bolały, iż, aby nie upaść, oparł się plecami o ścianę i ręką podparł głowę... Powieki ciążyły mu jak ołowiane; zamknął je, lecz w tej chwili żandarm go targnął za ramię.
— Spać nie wolno!...
Józef znowu spróbował się przechadzać, lecz znów słabość ogólna i drżenie w nogach zmusiły go oprzeć się o ścianę... Mocował się ze snem, który go tłoczył i dusił, jak straszne brzemię. Ledwie wszakże przymykał powieki, już przystawiony doń siepacz szarpał go natychmiast za ręce i ramiona.
— Spać tu nie dozwolono!
Z wysiłkiem trzymał oczy otwarte, choć nie widział już nic prócz mrocznej, opływającej go zewsząd mgły... Nowe szarpnięcie.
— Nie śpij!... Słyszałeś: nie wolno!
— Ach, wszystko mu jedno: Niech go biją, niech robią co chcą!... Nie może dłużej!... Położyć się, wyciągnąć wprost na ziemi, choćby nawet na gnoju, ulżyć ociężałym nogom, oprzeć na ziemi twardą głowę, kołyszącą się bezwładnie na